Blogi
Dlaczego klasycy
Jolanta Tomczak
Redaktor działu krajowego Naszego Dziennika
Pan Bartoś w Kalkucie
Sobota, 9 marca 2013 (03:24)"Te siostry nie pomagały chorym i umierającym. Miały tylko być, modlić się, asystować przy umierających" - tak heroiczną pracę Misjonarek Miłości, zgromadzenia założonego przez bł. Matkę Teresę z Kalkuty, skwitował Tadeusz Bartoś. To wykładowca z Pułtuska przedstawiany w mediach jako były dominikanin i z tej racji tym chętniej wywoływany do komentowania rzeczywistych bądź wyimaginowanych wydarzeń z życia Kościoła. W jego oczach wspólnota ma wręcz cechy sekty, a zakonnice "napawają się" swoją dobrocią, zamiast robić "konkretne rzeczy". Rzucanie tego typu kalumnii pod adresem Matki Teresy to wyjątkowa niegodziwość. Nie po raz pierwszy zresztą reanimowana jest spiskowa teoria pewnego ateisty, według której święta miała na tajnych kontach zdeponowane miliony dolarów.
Charyzmat Misjonarek Miłości, które pracują w 137 krajach, to dodatkowy ślub całkowitej i bezinteresownej służby najbardziej potrzebującym. Wszystko zaczęło się w Indiach, a dziś kilka tysięcy sióstr służy w nękanych wojnami regionach Bliskiego Wschodu i Afryki, spotkać je można wśród narkomanów we Frankfurcie i dzieci ulicy w Rio de Janeiro, przy łóżkach skazanych na eutanazję w Melbourne i głodujących w Etiopii, w polskich więzieniach czy noclegowniach na Kubie. Żadna z nich nie zbiła fortuny. Mówiąc ściślej, nie mają nic.
Mimo to rozdają. W kanałach Kalkuty konał bezdomny, żywcem zjadany przez robaki. Matka Teresa opisuje, jak siostry wydobyły go stamtąd i zabrały do domu. "Żyłem jak zwierzę na ulicy, ale umrę jak anioł, kochany i pod opieką" - powiedział do głębi poruszony. Kiedy zakonnice powyciągały już insekty z ciała mężczyzny, uśmiechnął się. Zdążył przekazać jeszcze jedno zdanie: "Siostro, idę do domu Boga". W twarzach takich osób, najuboższych z ubogich i najpokorniejszych z pokornych, widziała Matka Teresa agonię Krzyża.
W niej samej pan Bartoś woli widzieć przywódczynię sekty.
Owszem, siostry nie mają swoich wyspecjalizowanych szpitali, klinik czy szkół. Ale oczywiście współpracują z nimi, gdy potrzebują tego najubożsi. Ich domy - jak podkreśla s. M. Prema, przełożona generalna zgromadzenia - muszą być proste i skromne, aby biedni czuli się w nich właśnie jak w domu. Są to domy dla chorych na AIDS, chorych psychicznie, prostytutek, gruźlików, alkoholików, trędowatych, porzuconych dzieci czy niechcianych matek, a także miejsca, gdzie głodni mogą dostać posiłek. Od tego nie mogą pęcznieć konta, ale ubodzy - relacjonuje s. Prema - potrafią się odwdzięczyć: gdy z oczu prostytutki spłynie łza, kiedy dziecko pogłaszcze po policzku rozżalonego młodszego kolegę, a głodny chłopiec podsunie własną porcję ryżu umierającej matce… - Ubodzy są cudowni – powtarzają siostry (por. „Dolentium Hominum” 2011 nr 76).
Na ulicach Kalkuty nędzy wręcz przybywa. Z najnowszych danych przedstawionych na forum Papieskiej Rady ds. Służby Zdrowia i Duszpasterstwa Chorych przez ks. abp. Bernarda Morasa z Indii wynika, że mimo pewnej poprawy sytuacji zdrowotnej nadal w uboższych regionach ludzie toczą walkę o przeżycie, nie mając dostępu nie tylko do lekarza, ale nawet do czystej wody. Jest tu więcej chorych na gruźlicę niż w jakimkolwiek innym kraju (14 mln), a rocznie odnotowuje się 2 mln nowych zakażeń. Wzrasta liczba zachorowań na malarię. Zainfekowanych wirusem HIV jest około 5 mln mieszkańców, powiększa się grupa pacjentów onkologicznych. Na subkontynencie indyjskim żyje 61 proc. światowej populacji trędowatych. Przybywa też przewlekle chorych – blisko 60 mln osób cierpi na cukrzycę. Jednocześnie rosną koszty opieki medycznej, co sprawia, że drzwi szpitali są często zamknięte dla najuboższych.
Dokąd więc idą? Imponującą pracę wykonuje Kościół. Choć jest tu stosunkowo małą wspólnotą (przynależy do niego 2,3 proc. obywateli liczącego miliard mieszkańców kraju) i choć doświadcza wielu aktów wrogości, to właśnie kościelne instytucje zabezpieczają około 20 proc. potrzeb zdrowotnych ludności. Katolickie Stowarzyszenie Pracowników Służby Zdrowia Indii to jedna z największych na świecie organizacji pozarządowych. Zrzesza 3300 instytucji. Rocznie pomaga 21 mln chorych, niezależnie od ich wyznania. Misjonarki Miłości zna tu każdy.
Jeśli prof. Bartoś w zaciszu swojego gabinetu opracował lepszy sposób na zaradzenie ludzkiemu cierpieniu niż pochylanie się nad chorym, a nie chodzi mu tylko o pompowanie medialnego obrazu siebie – Indie czekają na jego plan.