Tuska rządy odwetu
Niedziela, 15 września 2024 (16:10)Rozmowa z prof. dr. hab. Wojciechem Polakiem, historykiem, przewodniczącym Kolegium IPN
Pod hasłem „STOP patowładzy” w sobotę przed siedzibą Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie odbył się protest przeciwko łamaniu prawa i atakowaniu wartości przez rząd. Po dziewięciu miesiącach od objęcia władzy przez Tuska Polacy muszą protestować?
– Tego można się było spodziewać. Bardzo wielu Polaków zdawało sobie sprawę z tego, czym grozi objęcie władzy przez Donalda Tuska, bo człowiek ten rządził już w Polsce dość długo, jest znanym politykiem, ponadto po wielokroć pokazywał, jaki ma charakter. Stąd wiele osób już w momencie objęcia władzy przez Tuska 13 grudnia 2023 roku miało pewność, że będą to rządy odwetu, rządy niszczenia opozycji, rządy masowego zwalniania ludzi z pracy, rządy masowych represji, szukania haków i wszelkich tego typu metod. I oczywiście te przewidywania się sprawdziły w całej rozciągłości. Może nie spodziewano się aż takiego lekceważenia prawa, nie spodziewano się też – co wyznał sam Donald Tusk – że pod pozorem przywracania praworządności będzie łamał prawo. Co więcej, Tusk mówi o „demokracji walczącej” oraz o tym, że ma świadomość, że jego metody nie będą się podobały – jak to określił – turystom prawnym, tym samym odnosząc się do porządnych prawników. Tego wszystkiego raczej się nie spodziewano.
Ale chyba najbardziej niepokojąco, a na pewno dwuznacznie zabrzmiały słowa Tuska o ingerencji zewnętrznej?
– Owszem, zabrzmiało to dziwacznie. Czasami odnoszę wrażenie, że premier Tusk się mocno zagalopowuje i że w tym swoim toku myśli, chyba sam nie wie, o co mu tak naprawdę chodzi. Jeśli mówi, że grozi nam jakaś interwencja z zewnątrz, to rodzi się pytanie: czyja interwencja? Można tylko domniemywać, że może jakiegoś państwa Unii Europejskiej, na przykład Niemiec… Naprawdę nie wiem, co autor mógł mieć na myśli.
Ta wypowiedź Tuska brzmiała tak: „Nie chciałbym, żebyśmy my w Polsce znaleźli się kiedykolwiek w takiej sytuacji, że siła zewnętrzna jest niezbędna, żeby gwarantować nasz ład konstytucyjny”…
– Może to być właśnie jakaś aluzja do tego, że na przykład tak jak Układ Warszawski interweniował w Czechosłowacji w 1968 roku, to dzisiaj tak samo Unia Europejska może połączyć swoje oddziały zbrojne i wtargnąć do Polski. Wtargnąć, aby „ratować” rzekomo zagrożoną demokrację i zdaniem Donalda Tuska to może być konieczne. Przyznam, że trudno się w tym wszystkim połapać. Może ktoś odczytywać to na różne sposoby, natomiast ja mam właśnie tego typu historyczne skojarzenia. Natomiast, o co Tuskowi tak naprawdę chodziło, to tego zdaje się nikt chyba do końca nie wie, a byłoby dobrze, żeby przynajmniej on sam to wiedział.
Obyśmy się nie musieli o tym przekonywać...
– Dotychczasowe działania tej „koalicji 13 grudnia” rzeczywiście nie wyglądają dobrze. Prawdę mówiąc, nie lubię dyskusji, co to jest autorytaryzm, co to jest totalitaryzm, bo takie dywagacje najczęściej do niczego nie prowadzą. Przypominam sobie jak historycy czy politolodzy w Polsce twierdzili, że totalitaryzm był u nas tylko do 1956 roku, a potem to już był autorytaryzm. Uważam tego typu twierdzenia za kompletną bzdurę, bo totalitaryzm w Polsce był do roku 1989 roku. Natomiast obecny system, który jest w Polsce, zaczyna coraz bardziej przypominać właśnie system totalitarny, system powszechnej kontroli państwa i jego organów nad wszystkimi dziedzinami życia.
Zaczyna być też systemem masowych represji. Nie osiągnęły one na razie jeszcze poziomu masowego stawiania przed sądem i zamykania do więzienia, ale istotne jest to, że Donald Tusk to zapowiada. Mówi m.in. o około 150 sprawach, które trzeba będzie wytoczyć Prawu i Sprawiedliwości, a więc cały czas mamy formułowane groźby. Sprawy, jakie Tusk z Bodnarem wytaczają, są coraz bardziej absurdalne. Na przykład słyszymy, że gdańska prokuratura zajęła się Markiem Gróbarczykiem – byłym ministrem gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej w rządzie Zjednoczonej Prawicy – w sprawie niedopełnienia obowiązków. Chodzi o przekop Mierzei Wiślanej i przekroczenia budżetu na tę inwestycję. Gróbarczyk tłumaczy, że, owszem, budżet został przekroczony, że była decyzja Rady Ministrów, aby do zaplanowanych i realizowanych prac czy zadań dodać jeszcze inne drobne inwestycje towarzyszące temu jakże ważnemu projektowi, co wiązało się z wyższymi kosztami. Tymczasem okazuje się, że to tłumaczenie nie interesuje prokuratury, która kontynuuje postępowanie. Kiedyś w PRL-u obowiązywała zasada stosowana przez sowieckich prokuratorów: „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”, i ta dewiza jest stosowana także obecnie przez rząd Tuska. To oznacza, że właściwie na każdego, na każdą osobę związaną z PiS można znaleźć jakieś haki, postawić przed sądem i represjonować.
Czy ta ekipa z Tuskiem i Bodnarem na czele nie zdaje sobie sprawy, że takie nękanie czy dręczenie ludzi – urzędników za poprzedniej władzy – może spowodować, że również urzędnicy za rządów „koalicji 13 grudnia”, w obawie przed możliwymi przyszłymi represjami, będą się obawiali podejmować decyzje?
– Urzędnicy w różnych resortach podejmują ważne decyzje dla dobra wspólnego. I przy całej gęstwinie prawnej z naleciałościami z czasów PRL czy prawodawstwie różnych ekip rządowych po 1990 roku, gdzie czasem są luki, sprzeczności itd., tacy urzędnicy – widząc jak rząd Tuska traktuje urzędników poprzedniej ekipy rządzącej – mogą się rzeczywiście obawiać reperkusji. Dlatego chcąc mieć gwarancję, że nikt, nigdy nie potraktuje ich w ten sposób, nie będą nic robić. Chodzi o to, że w takiej sytuacji najlepiej jest nic nie robić, czyli pozorować pracę, udawać, administrować, ale w istocie żadnych kluczowych decyzji nie podejmować, bo to jest ryzykowne, bo za to można trafić przed sąd, a może i do więzienia. To jest absurd, ale taką polityką można doprowadzić państwo do kompletnej zapaści.
Ta zapaść jest chyba coraz bliżej, bo w Polsce dzieje się coraz gorzej, tymczasem Tusk odbiera – wprawdzie nie osobiście, ale przez Bodnara – nagrodę M100 Media Award od Niemiec. Co więcej, laudację wygłosił były prezydent Niemiec Joachim Gauck, który stwierdza, że Europie potrzebne jest doświadczenie i odwaga Tuska…
– Nie ma chyba wątpliwości, że Niemcy dali Donaldowi Tuskowi – zresztą nie pierwszą nagrodę – za to, że działa w kierunku interesów naszego zachodniego sąsiada. Jeśli wstrzymuje tak strategiczne dla Polski inwestycje, które mogły być konkurencyjne dla Niemiec, jak chociażby Centralny Port Komunikacyjny czy Port Kontenerowy na Wyspie Uznam, czy pogłębienie Odry, czy wstrzymanie budowy elektrowni atomowych, to nic dziwnego, że Niemcy się z tego ogromnie cieszą. Dlatego zamiast Centralnego Portu Komunikacyjnego w Polsce, to we Frankfurcie Niemcy budują czy rozbudowują do gigantycznych rozmiarów własny port lotniczy. Na marginesie, za mało podkreśla się w prasie, że słowa polityków ekipy Tuska, którzy mówią, że wobec Centralnego Portu Komunikacyjnego będzie równoważna rozbudowa warszawskiego Okęcia, to jest nieprawda. Centralny Port Komunikacyjny obok ruchu pasażerskiego miał obsługiwać ogromny ruch cargo, czyli ruch towarowy, który generuje ogromne korzyści finansowe. Natomiast na mocno zapchanym Okęciu żadnych wielkich przeładunków towarów nie damy rady zorganizować. Dlatego mądrym projektem, który powstał za rządów Zjednoczonej Prawicy, jest budowa nowego kompleksu Centralnego Portu Komunikacyjnego między Warszawą i Łodzią. Mieliśmy szanse stać się ogromnym hubem w tej części Europy. Jednak po dojściu do władzy Tusk ten projekt zaprzepaszcza i nic dziwnego, że Niemcy są zadowoleni i honorują go kolejną nagrodą.
Niemcy w ogóle robią sobie, co chcą, czego przykładem jest wprowadzenie kontroli granicznej na wszystkich granicach zewnętrznych, co stoi w sprzeczności i de facto jest złamaniem kodeksu granicznego Schengen?
– Nic dziwnego, bo to Berlin dyktuje warunki w Unii Europejskiej wtedy, kiedy jest to na rękę Niemcom. Dlatego kontrolują granicę, nie wpuszczają na swoje terytorium uchodźców, a jednocześnie ci sami Niemcy zaczynają, i to na dużą skalę – do krajów ościennych, w tym do Polski – cofać imigrantów lub ich wydalać ze swojego kraju. Polska mogłaby na to zareagować w sposób zdecydowany, wprowadzając podobne do niemieckich kontrole na naszej granicy. Jeżeli przeszkodą do realizacji tego jest zbyt mała liczba strażników granicznych, to przecież można skorzystać z pomocy wojska, którym można obsadzić przejścia graniczne.
Skoro jesteśmy przy temacie imigrantów, to podczas sobotniego wiecu w Warszawie prezes Kaczyński zapowiedział zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie relokacji imigrantów...
– To jest kolejny, bardzo poważny problem, przed którym stajemy jako państwo. Przyjęty przez Unię Europejską pakt migracyjny, czyli przymusowa relokacja imigrantów ma de facto polegać na tym, że będziemy musieli rocznie przyjmować, głównie od Niemców, pulę tych przybyszów, co najmniej 30 tysięcy osób. W innym wypadku będziemy musieli zapłacić 20 tysięcy euro za każdą nieprzyjętą osobę. Tyle że Bruksela może się uprzeć i powiedzieć, że mamy przyjmować, a nie płacić i też będziemy musieli ulec – przynajmniej obecny rząd. I tu należałoby się postawić, uderzyć pięścią w stół i powiedzieć jasno, że się nie zgadzamy, że jesteśmy suwerennym krajem, nie musimy się podporządkowywać i nie zważać na straszenie, grożenie itd. Ale do tego potrzeba poważnego, stanowczego polityka, na miarę Jarosława Kaczyńskiego, a nie spolegliwego wobec Berlina i Brukseli Donalda Tuska, który wiadomo, że się nie sprzeciwi swoim mocodawcom. PiS podnosi dzisiaj problem referendum w sprawie relokacji imigrantów i to temat współgrający z odczuciami większości polskiego społeczeństwa, co w okresie przedwyborczym ma też niebagatelne znaczenie. Opozycja prawicowa ma okazję, by powiedzieć, iż nie zgadza się na relokację imigrantów i jasno zadeklarować, że jeśli dojdzie do władzy, to Polska nie zgodzi się na żaden dyktat narzucany nam z góry. I bardzo dobrze, że ten przekaz jest dzisiaj wyraźnie artykułowany. Mam nadzieję, że on dotrze do większości społeczeństwa.
Powtórka referendum w sprawie relokacji imigrantów może się okazać skuteczna?
– Myślę, że w sprawie referendum wymagane prawem pół miliona podpisów, a nawet dużo więcej zostanie zebrane, tylko, co potem. Przypomnę, że już za „pierwszego” Tuska NSZZ „Solidarność” zebrała blisko 1,4 miliona podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie planowanych wówczas przez rząd Tuska zmian emerytalnych, czyli podwyższenia wieku emerytalnego. Po czym jedną decyzją Sejmu sprawa została odłożona ad acta, a arkusze z podpisami Polaków trafiły do przemiału i na makulaturę. Teraz, kiedy Tusk znów rządzi, władza ta, mająca większość w Sejmie, może zrobić to samo.
Czy w przededniu wyborów prezydenckich odrzucenie głosu społeczeństwa nie odbije się czkawką dla ekipy Tuska?
– „Koalicja 13 grudnia” może to rozegrać wielokierunkowo. Proszę zwrócić uwagę, że rząd Donalda Tuska robi wszystko, żeby doprowadzić do realnego zezwolenia na aborcję i zabijanie dzieci nienarodzonych. Zresztą już w tej chwili chcą wprowadzić możliwość aborcji – sprzecznie z prawem – mianowicie przy pomocy przepisów wykonawczych. Natomiast przed wyborami prezydenckimi prawdopodobnie wystąpią z propozycją referendum właśnie w sprawie aborcji. Społeczeństwo polskie – nad czym należy ubolewać – jest w sprawie aborcji podzielone dość wyraźnie i katolicki punkt widzenia nie wszyscy Polacy podzielają. Donald Tusk ze swoją ekipą może więc uderzyć w te tony, co jest czymś niezmiernie złym. Ta liberalno-lewicowa ekipa może to zrobić. Obawiam się więc, że grając na ludzkich emocjach, zaczną tę sprawę mocno nagłaśniać i zamiast referendum w sprawie relokacji imigrantów możemy mieć referendum w sprawie aborcji.