• Piątek, 13 września 2024

    imieniny: Jana, Eugenii, Aureliusza

Mydlenie oczu Polakom

Środa, 5 czerwca 2024 (16:41)

Rozmowa z dr. hab. nauk wojskowych Romualdem Szeremietiewem

Jak skomentuje Pan fakt odwołania ze stanowiska szefa Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji generała Mirosława Brysia doświadczonego dowódcy zahartowanego w misjach w Iraku
i Afganistanie?

– Trudno to nawet skomentować, bo jak określić odwołanie oficera, który zajmował się rekrutacją nowych żołnierzy Wojska Polskiego. To jest najważniejszy obszar –  mianowicie dotyczący zbudowania rezerw. Od czasu kiedy w Polsce zlikwidowano powszechny pobór do wojska – notabene za rządów koalicji PO – PSL w 2009 roku, kiedy ministrem obrony był lekarz psychiatra Bogdan Klich, zaprzestano w ogóle wojskowo szkolić obywateli. Po latach rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, kiedy w 2015 roku do władzy doszła Zjednoczona Prawica, próbowano ten stan naprawić, tyle że powołano do życia Wojska Obrony Terytorialnej, a następnie poprzez różne formy ochotniczą, zasadniczą służbę wojskową. System ten rozwinął zwłaszcza minister Mariusz Błaszczak. Nie było to narzędzie całkowicie rozwiązujące problem niedoboru kadrowego armii, ale przynajmniej zmierzające w kierunku jego rozwiązania. I gen. Mirosław Bryś jako szef Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji odpowiadał za ten obszar, a więc za pozyskanie czy poszerzenie stanu wojskowych rezerw.

Powiedzmy może, czym są rezerwy wojskowe?

– Bez rezerw nie można w ogóle mówić o istnieniu sił zbrojnych. Armia nie służy do tego, żeby defilować w czasie pokojowym, tylko przygotowuje się na wypadek wojny do tego, żeby bronić Ojczyzny w obliczu zagrożenia. Do obrony Ojczyzny liczebność armii w czasach pokojowych jest oczywiście niewystarczająca. Są różnego rodzaju standardy, które określają, jaki procent
w stosunku do ludności kraju powinna liczyć armia –
w czasach pokoju, w czasie stanu wojennego – i jaki powinien być procent rezerwistów, a więc ludzi przeszkolonych wojskowo. I o ile w dwóch pierwszych przypadkach jest to stosunek 0,5 do 1 proc. stanu ludności, to jeśli chodzi o armię stanu wojny, standardem jest posiadanie rezerw w wysokości 10 proc. ludności.
W naszym wypadku oznaczałoby to, że powinniśmy mieć mniej więcej 3,8 mln obywateli przeszkolonych wojskowo.

Do takiego stanu wciąż nam daleko…

– Tak. Zresztą nawet nie bardzo wiadomo, iloma wojskowo przeszkolonymi rezerwistami Polska dysponuje dzisiaj – zwłaszcza że takiego szkolenia nie było przez długi czas,
a to, co zostało wprowadzone przez rząd Zjednoczonej Prawicy, tylko częściowo może nadrobić czy uzupełnić te braki. W każdym razie uderzenie „koalicji 13 grudnia” w dowódcę, który zajmuje się rekrutacją żołnierzy, wskazuje, że raczej armii trzystutysięcznej nie będzie.

To wygląda na zorganizowane działanie, bo minister Władysław Kosiniak-Kamysz odwołał szefów ośrodków zamiejscowych CWCR w województwach: zachodniopomorskim, pomorskim, warmińsko-mazurskim, lubelskim, małopolskim, mazowieckim, łódzkim, kujawsko-pomorskim. Czy to nie grozi paraliżem systemu naboru i mobilizacji
w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji?

– Dokładnie tak, w tych działaniach widać pewną konsekwencję. Swoją drogą aż dziw bierze, jakim zapałem panowie obecnie rządzący się wykazują w tych swoich działaniach. Co więcej, odwołani zostali szefowie ośrodków zamiejscowych CWCR na ścianie wschodniej.

Jak to się ma do słów Kosiniaka-Kamysza, który w Sejmie, mówiąc o założeniach polityki obronnej, podkreślał potrzebę wzmocnienia militarnego właśnie Polski Wschodniej?

– Słowa, słowa, słowa. To najlepiej wychodzi tej ekipie, która dorwała się do władzy. To wszystko, co oni opowiadają, to jest nic innego jak zwykłe mydlenie oczu Polakom. Dotyczy to zarówno Narodowego Planu Obronności i Odstraszania, czyli Tarczy Wschód, czy chociażby żelaznej kopuły nad Europą na wzór izraelskiej. Donaldowi Tuskowi i jego koalicji chodzi o to, żeby obywatele, którzy w niedzielę mają oddać głos w wyborach europejskich, mieli zamydlone oczy, a nie mając jasnego oglądu sytuacji, raz jeszcze dali się oszukać. 

Interesująca jest argumentacja
Kosiniaka-Kamysza, którą w mediach społecznościowych podał gen. Bryś, dotycząca jego odwołania: „brak stanowisk w WP obecnie i w przyszłości”. MON nazywa to naturalną rotacją osobową wynikającą
z założeń polityki kadrowej Sił Zbrojnych?

– To jest aż nieprawdopodobne. To nic innego jak niszczenie polskiej armii. Przekładanie własnych pomysłów na tak wrażliwy i ważny z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa obszar, który nie powinien podlegać zmianom wraz ze zmianą rządu, jest działaniem szkodliwym. Dotyczy to takich służb jak policja czy wojsko, gdzie funkcjonariusze i żołnierze zawsze służą państwu, a nie tej czy innej ekipie rządowej, która tylko na pewien czas przejmuje władzę w kraju. Dlatego ruszanie tak istotnego obszaru, jakim jest armia, wydaje się nie tylko dziwne, ale też niebezpieczne.

Chce Pan powiedzieć, że to nie kompetencje, ale polityka zaczyna rządzić w Wojsku Polskim?

– Oczywiście, że tak. Zagłębiając się w to, co czynią rządzący, zastanawiam się, czy tylko polityka, czy może też jakieś fobie, kompleksy dochodzą do głosu, bo te zachowania, objawiające się chociażby w postaci czystek kadrowych, są naprawdę bardzo dziwne. Jeśli weźmiemy tych, którzy obecnie rządzą w Ministerstwie Obrony Narodowej, to biorąc pod uwagę ich poprzedników z tego samego politycznego nurtu, którzy szefowali tam w latach 2007-2015, było tak, że szefami resortu byli politycy Platformy Obywatelskiej – Bogdan Klich czy Tomasz Siemoniak, a wiceministrami politycy koalicyjnego PSL. Teraz nastąpiła zmiana i szefem resortu obrony jest Władysław Kosiniak-Kamysz, a zastępcą czy jednym
z zastępców, ale najważniejszym, jest polityk PO. Wiele wskazuje, co wynika z różnych komunikatów, że to właśnie polityk Platformy kieruje i rządzi resortem obrony, pozostawiając Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi funkcje reprezentacyjne. 

Tak czy inaczej w kręgach politycznych, czy to Koalicji Obywatelskiej czy PSL, jest jakaś dziwna maniera – mianowicie wysyłają do resortu obrony ludzi, którzy nie mają żadnych kompetencji, nie są do tego w żaden sposób przygotowani. Nie wiedzą, czym jest obronność, czym jest wojsko, służba wojskowa i w związku z tym zachowują się jak słoń w składzie porcelany. A ponieważ ta „koalicja
13 grudnia” ma w stosunku do bezpieczeństwa, obronności raczej dziwne zamiary, to jeśli wspomniane niekompetencje połączyć z tymi zamiarami razem, mamy powtórkę z poprzednich rządów koalicji PO – PSL w latach 2007-2015. Wtedy zamiast rozwoju i budowania armii oraz naszego bezpieczeństwa, zamiast poboru mieliśmy jego likwidację, zwijanie armii, a linia obrony Polski przed zagrożeniem ze strony Rosji miała być na linii Wisły.

Teraz podobno linia obrony ma być
na granicy wschodniej
?

– Trudno się w tym wszystkim połapać, bo w swoim spocie rządzący, promując Tarczę Wschód, owszem, na mapce zaznaczyli granicę wschodnią, natomiast zapomnieli,
że na północy mamy obwód królewiecki, a więc jednostkę administracyjną Rosji, i tam nie wykazano żadnych zabezpieczeń. Jeśli tak wygląda podejście do obronności Polski ekipy Tuska, to strach się bać. Wygląda to
i śmiesznie, i strasznie zarazem.

Wracając jeszcze do pierwszego wątku naszej rozmowy, trzeba powiedzieć,
że gen. Bryś nie jest pierwszym i pewnie nie ostatnim dowódcą odwołanym przez ekipę Tuska. Wcześniej z funkcjami pożegnali się m.in. szef Eurokorpusu gen. Jarosław Gromadziński, nie wspominając już
o odwołaniu Tomasza Szatkowskiego
z funkcji ambasadora RP przy NATO.

– Generał Jarosław Gromadziński był pierwszym Polakiem stojącym na czele Eurokorpusu. Odwołanie przedstawiciela Polski przy Sojuszu Północnoatlantyckim – i to na miesiąc przed jubileuszowym szczytem NATO w Waszyngtonie –
to nawet z punktu widzenia metodyki pracy w zakresie bezpieczeństwa czy w ogóle polityki zagranicznej jest po prostu głupie. Jeśli już tak bardzo im się paliło, to nie mogli poczekać z tą zmianą do zakończenia szczytu waszyngtońskiego, który – jak słyszymy – ambasador Szatkowski przygotowywał. Rozumiem jednak, że Radosław Sikorski do tego stopnia nie mógł znieść ambasadora Tomasza Szatkowskiego, że musiał się go pozbyć już teraz.

Czym to wszystko może się skończyć, zwłaszcza w obliczu słów prezydenta Joe Bidena, który podnosząc temat zagrożenia ze strony Rosji, powiedział wprost, że jeśli upadnie Ukraina, upadnie też Polska?

– To jest oczywiście ważny sygnał, którego nie należy bagatelizować. Tak naprawdę nie jestem pewien, czy i na ile Rosji udało się zgromadzić jakieś większe siły i czy stać ją na prowadzenie jakiejś długotrwałej wojny. Natomiast są eksperci, którzy twierdzą, że nieprzypadkowo nastąpiła zmiana na stanowisku ministra obrony Rosji, gdzie Siergieja Szojgu zastąpił dotychczasowy pierwszy wicepremier w rządzie Michaiła Miszustina, Andriej Biełousow. Wprawdzie nie ma on doświadczenia w sprawach wojskowych, za to jest ekonomistą i specjalistą od spraw gospodarczych. Są głosy, że dlatego został ministrem obrony, ponieważ Rosja przygotowuje się na długotrwałą wojnę, a do tego potrzebne są pieniądze. Trudno mi to ocenić, natomiast jest pewne, że Rosja, chcąc prowadzić długodystansową wojnę, musi mieć bardzo silne wsparcie – tak jak to było chociażby podczas II wojny światowej.

Skoro dotykamy tej kwestii, to nie wydaje mi się, żeby Chiny były zainteresowane, aby usilnie wspierać Moskwę,
a Korea Północna z Kim Dzong Unem to jednak nie jest odpowiednik Stanów Zjednoczonych z II wojny światowej. Tak więc nie sądzę, żeby Moskwie udało się zgromadzić wystarczające siły, środki i wsparcie. Jednak nigdy nie wiadomo, co może zaświtać w głowie Władimira Putina – zwłaszcza gdyby rzeczywiście stało się to, co zapowiedział goszczący w kwietniu br. w Polsce szef Bundeswehry
gen. Carsten Breuer, który na spotkaniu z szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Wiesławem Kukułą stwierdził, że Niemcy są gotowe przejąć odpowiedzialność za wschodnią flankę NATO. To oznaczałoby wypchnięcie Stanów Zjednoczonych z Europy. Jeśli taki scenariusz ziściłby się, to wówczas Putin na pewno zostałby zachęcony do realizacji swoich imperialnych planów i pójścia – jak mówi prezydent Joe Biden – dalej, czyli na zachód.

              Dziękuję za rozmowę.  

Mariusz Kamieniecki