• Sobota, 26 kwietnia 2025

    imieniny: Marzeny, Klaudiusza

Tarcza Wschód na razie na papierze

Środa, 10 lipca 2024 (21:51)

Rozmowa z dr. hab. n. wojsk. Romualdem Szeremietiewem

Tarcza Wschód ruszyła – stwierdził dzisiaj podczas konferencji prasowej wiceminister obrony narodowej Paweł Bejda, a jak dodał Cezary Tomczyk, staje się ona de facto projektem europejskim. Jeśli zatrzymać się na tych słowach, to tylko bić brawo?

– Tyle tylko, że w kolejnym zdaniu Cezary Tomczyk stwierdza: „bardzo chcieliśmy, żeby tak było zarówno z punktu widzenia finansowania tego projektu, ale też z punktu widzenia poczucia, że nie możemy być w takiej sytuacji, że granica wschodnia i północna jest tylko polską granicą”.

Jeśli z jednej strony słyszymy, że „Tarcza Wschód ruszyła”, że projekt jest europejski, a z drugiej, że oni bardzo by chcieli, żeby tak było, to czy nie ma tu sprzeczności między jednym a drugim stwierdzeniem?

– Może warto do tego dodać jeszcze słowa Donalda Tuska, który po Radzie Europejskiej mówił, że projekt tzw. Tarczy Wschód został zatwierdzony. Tymczasem w dokumentach końcowych szczytu w Brukseli, czyli w tzw. konkluzjach, nie ma ani słowa na ten temat. Co więcej, kanclerz Niemiec Olaf Scholz, który niedawno gościł w Polsce, stwierdził, że finansowania w tym zakresie zdaje się nie będzie, że szanse, żeby Unia Europejska sfinansowała pomysł Donalda Tuska i krajów bałtyckich, są mizerne.

Zresztą kanclerz Niemiec podczas wspomnianego unijnego szczytu 27 czerwca br. wyraźnie sprzeciwił się propozycji finansowania przez Unię Europejską systemu wzmocnienia granic unijnych z Białorusią i Rosją. Gwarancji finansowania więc nie ma. Dlatego odnosząc się bezpośrednio do słów wiceministra Pawła Bejdy, nie wiem, co ruszyło. Oczywiście wiceminister Tomczyk – wraz z kolegami – mogą nazwać projekt Tarczy Wschód – europejskim, bo nikt im tego nie zabroni, w końcu niewątpliwie należymy do Europy, ale od określenia projektu mianem „europejski” do tego, żeby Unia Europejska chciała włączyć go do swoich planów obrony – zakładając, że takowe w ogóle istnieją – to droga jest bardzo daleka, co więcej, nawet na horyzoncie tego nie widać. 

Rządzący donoszą, że projektem Tarczy Wschód są zainteresowane Litwa, Łotwa i Estonia, a w rozmowach udział bierze także Finlandia. Zainteresowanie zatem jest…

– Zainteresowanie jest, ale finansowania brak i w tym cały szkopuł. Przypomina mi to kwestię środków z Krajowego Programu Operacyjnego, które za rządów Zjednoczonej Prawicy były w sposób bezprawny wstrzymywane, „mrożone” i miały być uwolnione, kiedy do władzy dojdzie ekipa „praworządna”, czyli koalicja Tuska. Były też deklaracje ze strony Donalda Tuska, że dzień po wygranych wyborach pojedzie do Brukseli i odblokuje miliardy euro dla Polski. Po wyborach do Warszawy z wizytą przyjechała nawet szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i ostentacyjnie ogłosiła fakt odblokowania tych pieniędzy, których los jak na razie wciąż jest nieznany, a przynajmniej ja nic o tym nie słyszałem. Miała być też benzyna po 5,19 zł, a każdy, kto tankuje na stacjach benzynowych, dobrze wie, ile go to kosztuje. Dlatego to jest ekipa, która nie jest wiarygodna, i dowodzą tego nie słowa, ale fakty.

Panie Ministrze, to co my właściwie wiemy o projekcie Tarczy Wschód, który ochrzczono już narodowym, strategicznym, wyjątkowym, europejskim – największym od II wojny światowej? Ale jeśli tak wycisnąć ten cały PR, to co zostaje?

– Myślę, że chcąc odpowiedzieć rzetelnie na tak postawione pytanie, należałoby udać się do Ministerstwa Obrony Narodowej, a najlepiej do Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, i obejrzeć plany Tarczy Wschód. Mam na myśli harmonogram działań, jakie przedsięwzięcia w ramach tej inwestycji poczyniono, jakie są przewidziane, zobaczyć kosztorys tego wszystkiego, źródła finansowania itd. To są konkrety, bez których trudno poważnie traktować jakikolwiek projekt, zwłaszcza gdy ma go realizować ekipa, która z prawdomównością nie ma zbyt wiele wspólnego.

Tymczasem jeśli chodzi o wspomniane konkrety, to najwyraźniej nic takiego nie ma. Nie wiem, czy coś w tej materii się zmieniło, od czasu kiedy posłowie Prawa i Sprawiedliwości odwiedzili MON z kontrolą poselską i dowiedzieli się, że nic w tym zakresie tam nie ma poza slajdami, które demonstracyjnie pokazywano podczas konferencji prasowej. Teraz też są tylko opowieści, które nie są poparte żadnymi konkretami. Z całą tą sprawą jest podobnie jak ze stu konkretami, które miały być zrealizowane w ciągu pierwszych stu dni rządów Donalda Tuska.

Jakieś „konkrety” chyba jednak są, skoro wiceminister Bejda mówił, że rozpoczęto działania w celu pozyskania 150 opancerzonych pojazdów wojskowych, które będą służyły na granicy, a Cezary Tomczyk wskazywał na spotkania bilateralne z przedstawicielami Litwy, Łotwy, Estonii i Finlandii oraz na rozmowy z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym w sprawie finansowania części projektu...

– Może po kolei. Czy nie ma żadnych pojazdów opancerzonych na granicy, którymi posługiwaliby się ci, którzy tej granicy bronią? Dopiero teraz będą zamawiać…? Trochę późno się za to zabrali, nie wiem też, co to mają być za transportery opancerzone, o których mówi MON. Są w tej chwili dwa rodzaje pojazdów opancerzonych, którymi posługują się wojska zmechanizowane: pierwszy to Kołowy Transporter Opancerzony, a drugi to jest Bojowy Wóz Piechoty. Jeśli chodzi o Kołowy Transporter Opancerzony, to wybraliśmy „Rosomaka”, natomiast jeśli chodzi o Bojowy Wóz Piechoty, to poprzedni rząd ogłosił, że będzie to BWP „Borsuk”. BWP „Borsuk” to jest polska konstrukcja, sprzęt przeszedł wszystkie wymagane próby, więc nie ma powodu, żeby tego nie uruchomić. Zresztą czas najwyższy, bo Bojowe Wozy Piechoty, które posiadamy na uzbrojeniu, to stary, posowiecki sprzęt, starszy od żołnierzy, którzy ten sprzęt obsługują.

Jest zatem pytanie, co MON będzie zamawiał. Mam też wątpliwości, czy Bojowy Wóz Piechoty to odpowiednie narzędzie do patrolowania granicy państwa. Być może panowie w głowach mają Kołowe Transportery Opancerzone „Rosomak”. Tak czy inaczej nie rozumiem tego, co czyni obecne kierownictwo MON. Natomiast co do finansowania tego projektu, to słyszymy, że będzie on kosztował ok. 10 mld zł. W przyszłym roku – jak ogłoszono – ma być na ten cel przeznaczone 500 mln zł, i zobaczymy, co ta ekipa zmajstruje, jakie fortyfikacje wymyśli, zwłaszcza że według zapowiedzi po modernizacji polska granica ma być najnowocześniejsza na świecie.

Jeśli chodzi o transportery, to podczas konferencji nie padły żadne szczegóły poza stwierdzeniem wiceministra Bejdy, że „to jest naprawdę news” i że  transportery będą przewozić naszych żołnierzy i chronić ich przed atakami z zewnątrz, i że zostaną pozyskane w ramach pilnej potrzeby operacyjnej...

– Z tego może wynikać, że nie będą to ani Kołowe Transportery Opancerzone „Rosomak”, ani też Bojowy Wóz Piechoty „Borsuk”, że może panowie z MON mają na myśli coś trzeciego. Ciekawe co…

Kolejną nowinką jest informacja podana przez wiceministra Tomczyka, że od przyszłego roku Polska będzie miała pierwsze satelity wojskowe na orbicie okołoziemskiej. Podobno ma to być przewrót kopernikański…

– Chce się rzec: jaki „Kopernik”, taki przewrót. To też żaden news, bo przecież umowa dotycząca zakupu dwóch satelitów została zawarta między Agencją Uzbrojenia i Airbusem i zatwierdzona jeszcze w 2022 roku przez ministrów obrony Polski Mariusza Błaszczaka i Francji Sébastiana Lecornu. To wszystko jest bardzo potrzebne i przypomnę, że było to przewidziane w planach rozbudowy armii jeszcze przez poprzednią ekipę. Czas zatem najwyższy, żeby zbieranie danych obrazowych zostało uruchomione. Została też utworzona Agencja Rozpoznania Geoprzestrzennego i Usług Satelitarnych, która będzie zarządzać systemami satelitarnymi wojska. Dlatego żadnych rewelacji w tym, co ogłosili dziś wiceszefowie MON, nie ma.

Czemu zatem ma służyć ogłaszanie czegoś, co nie jest żadnym nowym odkryciem, w dodatku wciąż nie jest do końca pewne?

– Ważne, żeby mówić, przypisywać sobie zasługi, a usłużne media dodatkowo ten sygnał wzmocnią i tym samy efekt wśród opinii publicznej zwłaszcza w swoim gronie sympatyków zostanie osiągnięty. Taka jest polityka obecnej „koalicji 13 grudnia”.

Ta konferencja chyba w sposób dobitny pokazała, że nie tylko rozdzielającym głosy, ale też rozdającym karty w MON jest Cezary Tomczyk. Wobec powyższego jaką pozycję w MON ma Władysław Kosiniak-Kamysz?

– Chyba nikt racjonalnie myślący nie ma wątpliwości, że Cezary Tomczyk został przez Donalda Tuska skierowany do resortu obrony jako ten, który ma patrzeć na ręce Władysława Kosiniaka-Kamysza, i taką też rolę spełnia. Natomiast co do dzisiejszej konferencji, ponieważ wiceminister Tomczyk nie chciał, żeby wiadomością numer jeden w przekazach medialnych były informacje ze szczytu Sojuszu Północnoatlantyckiego odbywającego się w Waszyngtonie z udziałem m.in. jego formalnego pryncypała Kosiniaka-Kamysza, wobec powyższego zorganizował sobie konferencję, która miała być rewelacją w sensie podanych „newsów”.

Ostatnio głos ws. doniesień o 57 mld zł cięć w wydatkach na obronność zabrał prezydent Duda, który ujawnił, że Kosiniak-Kamysz nie był świadomy planów redukcji wydatków na obronność, i jeśli do tego dojdzie, to poda się do dymisji?

– A skąd miał wiedzieć, skoro jego rolą jest reprezentowanie resortu obrony na zewnątrz, a wygląda, że decyzje podejmuje kto inny. Dobrze, że Telewizja Republika ujawniła ten fakt cięć w dziedzinie obronności, bo ani Kosiniak-Kamysz, ani opinia publiczna nie wiedzieliby, że Donald Tusk ze swoimi podkomendnymi planuje ograniczenia wydatków na obronność, i to w sytuacji wojny za naszą wschodnią granicą. 

                   Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki